06.03.2021
Witajcie wierni czytelnicy bloga !
Dzisiejszego wieczoru chciałabym wam streścić bardzo ważne spotkanie, które odbyło sie już szmat czasu temu. Z tego powodu niestety nie możecie liczyć na duzą ilość szczególów, bo jak powszechnie wiadomo, raczej mam pamięć złotej rybki niż słonia xD.
To, czego jestem pewna, to miejsca zbiórki. Spotkałyśmy się na arenie rancza Starshine i nie byłoby w tym nic osobliwego ani zwracającego uwagę, gdyby Zoe nie postanowiła bez większej przyczyny wdziać maski kurczaka (ta sprawa do dziś nie została wyjaśniona). Rola prowadzącej spotkanie nie przypadła dzisiaj mnie, z czego akurat bardzo się cieszyłam, bo już od wielu tygodni zachęcałam Zoe do poprowadzenia czegoś ciekawego dla klubu. I w końcu się udało, bo to właśnie ona zaprezentowała nam swój kreatywny pomysł.
Nie było to proste wyzwanie, debiut odbył się przed aż 7 osobami. Jednak mam nadzieję, że większego stresu nie było, bo był to nasz pewny skład: Ja, Niccy, Toster, Lara, Grzywka, Lenka i Kran. Od początku byłyśmy bardzo podekscytowane, ponieważ propozycją Zoe na wspólne spędzanie czasu była wspinaczka górska. Było to na początku też zaskakujące, bo to w końcu gra o koniach, a nie wyprawie na Mount Everest. Do tej pory jedyną osobą, która miała jakiegolwiek pojęcie o tym, jak wejść na jorvikowe szczyty, był Toster.
Na rozgrzewkę nasza banda żółtodziobów została zaprowadzona do Doliny Złotych wzgórz, konkretnie koło bagna Pi. Tam też zostałyśmy zapoznane z całą teorią (i oczywiście zasadami BHP). Po tym krótkim wprowadzeniu zostałysmy rzucone na glęboką wodę, chociaż podobno jest to jedna z łatwiejszych górek do zdobycia. Chodzi tak bardziej konkretnie o szczyt gdzieś na wzgórzach koło Szeptu Aiden. Było ciężko, szczególnie na początku i szcególnie dla takich świetnych alpinistów jak ja, którzy zatrzymywali trochę wycieczkę. Jednak myślę, że najważniejszy nie był nawet spryt, a cierpliwość. Nawet naszemu mentorowi potrzebne było kilka prób, zanim wdrapanie na półke skalną zakończyło się sukcesem.
Pierwszy parórek został zrobyty przez większość z nas (tą najbardziej wytrwałą część). Gratulacje należą się wszystkim, którzy nawet podjęli próbe wejścia tam. Jeśli się nie udało, to pewnie przez gorszy dzień. Kolejna lekcja, jak można się było łatwo domyslać, dotyczyła schodzenia ze szczytu. Z tego, co mi wiadomo, wiekszości z,nas udało się zejść bez problemu, ale legendy głoszą, że kilka osób nadal siedzi na czubku jednego ze Złotych Wzgórz.
Cięższe okazało się znalezienie się, bo każda z nas wylądowala w innym miejscu. Gdy to się udało, zrobiłyśmy przeurocze zdjęcie.
Ostatnim zajęciem zaplanowanym przez Zoe była nauka spadania z urwiska, jeśli można to tak nazwać. Długo nie mogłyśmy pojąć, o co chodzi, chociaż tak naprawdę nie był to ciężki orzech do zgryzienia. Zlądowałyśmy na brzegu plaży. Jak można się domyślać, skakałyśmy jednak bez koni, więc spotkanie musiało zostać zakończone górskim maratonem do naszych wierzchowców.
Na koniec pragnę podziękować Zoe za ten genialny pomysł na spotkanie, taka zupełna zmiana klimatu była potrzebna. Mam nadzieję, że zgodzisz się kiedyś na poprowadzenie drugiej lekcji wspinaczki.











To było bardzo ciekaw spotkanko! ;)
OdpowiedzUsuń